01. Paradox (7:11)
02. Stravinsky (11:32)
03. Future (7:17)
04. Don Juan (6:13)
05. Bliker 3 (10:55)
06. Etude Indienne (12:51)
07. Miles Away (4:15)
08. Transparansi (13:16)
ADI DARMAWAN: bass guitar
GUSTI HENDY: drums
01. Paradox (7:11)
02. Stravinsky (11:32)
03. Future (7:17)
04. Don Juan (6:13)
05. Bliker 3 (10:55)
06. Etude Indienne (12:51)
07. Miles Away (4:15)
08. Transparansi (13:16)
ADI DARMAWAN: bass guitar
GUSTI HENDY: drums
Słowo LIGRO czytane od tyłu to „orgil” co w języku Bahasa (narodowym języku Indonezji) znaczy tyle co „szaleniec”, „człowiek szalony”. Człowiek szalony, czyli zdolny do wszystkiego, nieograniczony normami i zakazami, zdolny zrobić więcej niż inni. To najlepiej opisuje działalność tria z Indonezji. Kraj ten zawsze kojarzył mi się z odległym kosmosem, pięknymi plażami i tsunami. Gdyby z ostatniego zdania wyrzucić plaże to znów mamy jasne określenie tego co robi grupa Ligro. To kosmiczne tsunami dźwięków i pomysłów, choć dla nich to określenie nie kojarzy się zbyt dobrze. Pozostańmy zatem przy kosmicznym szaleństwie.
Grupa powstała w 2004 roku z inicjatywy znakomitego gitarzysty Agama Hamzaha, do którego dołączył basista Adi Darmawan. Duet zasilił jeden z najlepszych indonezyjskich perkusistów Gusti Hendy, który jest członkiem jednego z najbardziej kasowych pop-rockowych zespołów indonezyjskich, grupy GIGI. I tak to w Dżakarcie panowie połączyli swoje siły i poszli w kierunku jazz-rockowego kosmosu.
Płyta „Dictionary 2” to ich pierwsze międzynarodowe wydawnictwo, wydane w 2012 roku przez Moonjune Records.
Co można napisać o tej muzyce?
Że to jazz to mało, że to fusion to mało, że to free-jazz-rock? Może to ostatnie określenie pasuje najbardziej. To nie jest łatwa muzyka. Nawet po kilkakrotnym przesłuchaniu nie czujecie się spokojni. Bo to rzeczywiście niespokojne dźwięki, szarpane, łamane, miejscami atonalne. W recenzjach przywołuje się porównania i inspiracje np. Johnem McLaughlinem z Mahavishnu Orchestra. I owszem, słychać tam podobne klimaty. Zresztą na tej płycie we fragmentach słychać wiele PODOBNYCH klimatów. Najprościej gitarowo można określić to jako połączenie najlepszego okresu Mahavishnu z odjazdami Roberta Frippa z King Crimson i odjechanymi solówkami Jimiego Hendrixa. Ale nie znaczy to, że Ligro czerpie z twórczości innych. To swoista osobista muzyka, podana miejscami w podobny sposób.
To co rzuciło mi się po pierwszym przesłuchaniu do głowy to ściana dźwięku. Zespół, podobnie jak niekiedy Robert Fripp z kolegami z King Crimson, stawia ścianę dźwięku. Pozorny chaos, rwane frazy, brak wyrazistego metrum, lecz wszystko pulsuje, żyje. To muzyka totalna, zakręcona i bardzo inteligentna. Nie ma tu prostych riffów, zagrań pod publiczkę. Skomplikowany free music, podany w ostrej jazz-rockowej formie.
Utwór pierwszy „Paradox” rozpoczyna rockowa perkusja (wiadomo rockowy paker), ale to wszystko to preludium do pierwszego gitarowego szaleństwa. Jest skomplikowany riff i dużo nut. Wszyscy grają gęsto i głośno. Tu nikt się nie oszczędza, a to przecież początek płyty. Pierwsze 7 minut mija jak chwila.
Kompozycja druga „Stravinsky” to proste nawiązanie do twórczości tego kompozytora. Kawałek rozpoczyna się jednak od fragmentu kompozycji Jana Sebastiana Bacha, a reszta nawiązuje do kompozycji Igora Strawińskiego „An Easy Piece Using Five Notes”. Rozpoczyna bass, potem dołącza gitara, następnie perkusja i jest kosmiczna gonitwa. To kolejne gitarowe szaleństwo. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Słychać tutaj wpływy Mahavishnu i Hendrixa. Ostra jazda na ponad 11 minut.
„Future” to lekki odpoczynek, jeśli o odpoczynku można tu w ogóle mówić. Granie, granie i jeszcze raz granie.
Potem 6 minutowy „Don Juan”. Zaczyna się klasycznie – no, bossa-nowa. Wreszcie coś „dla prostych ludzi”. Nic bardziej mylnego. Utwór przechodzi w orgie gitarowego odlotu. Gitara łka, płacze, rzęzi, kąsa, zgrzyta i wymiata. Dużo tu klimatów Hendrixa z najlepszych jego solówek. Choć nie jest to aż tak sfuzowane, to brzmi jednak bardziej jak fusion. Znakomite.
Potem prawie 11 minutowy „Bliker 3”. I zaskoczenie – pianino. Prawdziwe pianino!! Gra na nim basista Adi Darmawan. Piękny melancholijny wstęp. Dalej już nie ma tak łatwo. Kilka zmian tempa i klimatów. Ostre granie znów ustępuje pozornemu uspokojeniu by ze zdwojoną siłą uderzyć w kolejnym fragmencie. Ledwie zdążymy się przyzwyczaić do jakiegoś fragmentu, a już go nie ma. Utwór kończy pompatyczna rockowa końcówka przywodząca na myśl wielkie progresywne dzieła. Prog rock tutaj???
Następnie prawie 13 minutowy „Etude Indienne”. To już pełne brzmienie najlepszego Mahavishnu. Tremolowane nuty gitarowe, szarpią tempo i powodują szybsze bicie serca. Tą superszybką gitarę goni perkusja i bass. Wspaniała jazz-rockowa jazda. Znakomity utwór i czad z najwyższej półki. I że w takiej Dżakarcie TAK grają?? Szczęka opada.
Utwór 7 – „Miles Away” to mały hołd dla Mistrza Davisa, choć brzmi jak odrzut z sesji Mahavishnu Orchestra. Taki outtake z „Birds Of Fire”. Znakomity.
No i końcówka rodem jak z najlepszych lat rocka. Ponad 13 minut szaleństwa. Ściana dźwięku. Fripp w najlepszych odlotach, połączony z Hendrixem. Bardzo trudny utwór, bo to już jazzowe free-fusion. Genialne zakończenie płyty, choć wypocząć się przy tym nie da.
Nie jest to płyta dla wszystkich. To nawet nie jest płyta dla miłośników jazzu, czy fusion. To płyta dla koneserów, którzy potrafią smakowac dźwięki i w pozornym chaosie i wszechogarniającej destrukcji znaleźć myśl przewodnią. Oczywiście, aby być w zgodnie z naturą należy dodać, że nie cała płyta jest taka. Są tu fragmenty spokojniejsze, wysmakowane, ale w sumie jest ich niewiele i postrzeganie tego wydawnictwa przez te właśnie fragmenciki byłoby sporym nadużyciem. Total music dla lubiących ostrą jazdę. Trzech gości i kawalkada nut, która nie pozwala się oderwać.
Ja lubię takie klimaty. Płytę polecam wszystkim, którzy nie boją się wyzwań.
Konrad Niemiec