A+ A A-

No Movie Soundtrack

Oceń ten artykuł
(10 głosów)
(2010, album studyjny)

1. Intro
2. Castaway
3. Mud Mood
4. Simple Thing In Beijing
5. Qpsonite The RakovAdamosis PostBaranism
6. Rush
7. Funk Out
8. Burn
9. Take A Break
10. Slumfrog
11. 3
12. (That's All Folks!)

Michał Baranowski: violin
Dawid Rakowski: guitar
Kuba Staniak: keyboards
Marcin Miller: bass
Andrzej Postek: drums

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Jestem w kropce. Dawno nie byłem tak bardzo w kropce pisząc recenzję płyty. O istnieniu tego krążka dowiedziałem się z potężnym, bo dwuletnim, poślizgiem przez co może się okazać, że opisuję zespół grający już dziś zupełnie inaczej niż na albumie. Ba! Na pewno tak jest! Do zainteresowania się Fade Out popchnął mnie ich fantastyczny koncert, na który wpadłem zupełnie przypadkiem latem. Ot, masowy spęd na plaży miejskiej, same lokalne zespoły. Spodziewałem się tylko średniego popu, a tu proszę – ambitny, instrumentalny jazz rock ze skrzypcami na przedzie, zagrany z konkretnym, momentami zahaczającym o funky wykopem. Ki diabeł? Jak ja mogłem mieszkając w Olsztynie przegapić debiut tak zacnej formacji?

    Tu właśnie pojawia się mój problem z oceną "No Movie Soundtrack" – rozpoznaję kawałki usłyszane na żywo, ale brzmią tu one nieco inaczej. Delikatniej, w sposób bardziej wyważony. Nie żeby bez ikry, broń Boże, ale jakoś tak bardziej powściągliwie. Podczas gdy Fade Out na deskach jawi się jako pięcioosobowe monstrum którego muzycy wyginają się w dziwnych pozach, skaczą, a przede wszystkim grają z dzika energią. Po prostu koncertowe zwierzę. Zespół gra jazz rocka przystępnego, nastawionego raczej na ładne melodie niż na jamowanie, z domieszką muzyki ilustracyjnej (tytuł płyty dobitnie o tym świadczy). Jego sercem jest skrzypek Michał Baranowski – zresztą pierwotnie chciał sobie tylko pograć na elektrycznych skrzypcach do elektronicznego podkładu, koledzy dochodzili z czasem. Skrzypce stanowią główny nośnik melodii. Baranowski czasem bawi się pogłosem, chętnie wykorzystuje pizzicato. Podstawową rolą reszty ekipy jest sensownie obudować jego grę. Gitara czy klawisze dostają swoje solówki z rzadka. Jeśli kogoś miałbym szczególnie oprócz skrzypka wyróżnić, to byłby to basista Adam Miller – gra gęsto, żywo, bardzo „po Pilichowsku”. A raczej grał, bo zdążył się już pożegnać ze składem.

    Układ utworów sugeruje, że mamy do czynienia z pewną całością. Jest "Intro", jest i kawałek na koniec zatytułowany… nie, nie "Outro", tylko "That’s All Folks". To mi się podoba, odrobina zdrowego humoru zawsze mile widziana. Plus nawiązanie do "Animków", na których się wychowałem ( i do dziś mi nie przeszło, tak na marginesie). W obu tych krańcowych kawałkach są rozmowy i oklaski, jakbyśmy wchodzili i wychodzili z koncertu. Albo z kina. Fajny patent! A w międzyczasie… Nie wyłapałem jakiejś myśli przewodniej spajającej wszystkie utwory, ale pal to sześć, bo liczy się, żeby utwory były fajne. A są. Czy to tęskne "Cast Away" czy "Simple Thing In Beijing" – rozpoczynające się od ponurego, specjalnie granego lekko fałszywym tonem wstępu, a potem opierające się na orientalnej melodii granej bez smyczka. Podoba mi się "Rush" – miniaturka, ale dająca pojęcie, że instrumentaliści Fade Out radzą sobie i bez skrzypiec. Groove basu jest tu kapitalny. "Rush" stanowi introdukcję do żywego, energicznego "Funk Out", gdzie na całego ożywa duch nagrań mistrza Urbaniaka. Stopniowanie napięcia w "Burn" też godne uwagi – zaczyna się jak jakiś nokturn albo soundtrack do horroru, by przejść w energiczny, nawet z lekka folkloryzujący temat. Obywa się to bez jakichś dysonansów. Rozpędzone "Slumfrog" też nie od macochy. Zresztą słabych numerów tu nie uświadczysz. Jeśli do czegoś miałbym się doczepić (a taka już robota krytyka, że musi wytykać mankamenty) to ciut akademickie brzmienie całości, Jakby Fade Out dali się okiełznać w studio. Zapewniam, że na żywo ten problem znika.

    To nie jest odkrywcza płyta. Chyba nawet nie miała taka być. Wystarczy, że jest na poziomie, komunikatywna i bardzo sympatyczna. No i Fade Out wypracował własne brzmienie - dzięki charakterystycznemu instrumentarium i zmysłowi melodycznemu są nie do pomylenia. Za tę konkretną płytę – czwórka. A na koncert musicie się wybrać obowiązkowo!

    P.S. W tym roku ma ukazać się kolejny album zespołu. Ja kupuję w ciemno!

    Paweł Tryba wtorek, 05, luty 2013 17:03 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.