Manifest Density

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(2009, album studyjny)
1. Save The Yuppie Breedeing Grounds (4:12)
2. Ephebus Amoebus (4:55)
3. Nacho Sunset (4:29)
4. $9 Pay-Per-View Lifetime TV Movie (5:51)
5. Manifest Density (3:55)
6. Uncle Tang's Cabinet of Dr. Caligari (4:01)
7. Disillusioned Avatar (5:15)
8. Kuru (5:02)
9. Revenge Grandmother (5:11)
10. Staggerin' (4:41)
11. Middlebräu (6:46)
- Dennis Rea  (electric guitar)
- Ruth Davidson  (cello)
- Alicia Allen  (violin)
- Kevin Millard  (bass guitar, baliset)
- Jay Jaskot  (drums)
Więcej w tej kategorii: Metamorphic Rock »

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Nie ma chyba drugiego takiego miasta na muzycznej mapie świata jak Seattle. To właśnie dzięki temu miastu, tak mniej więcej od połowy lat osiemdziesiątych mamy Grunge. Co prawda nie bardzo wiadomo tak do końca czym ten Grunge jest, ale przyjmując najszerszy zakres jego definicji, możemy do jego grona zaliczyć Pearl Jam, Soundgarden, Alice In Chains, Nirvanę, Green River, Mother Love Bone, Malfunkshun, Temple Of The Dog, Mad Season, Screaming Trees, Mudhoney i jeszcze wielu, wielu innych. Założę się, że każdy zna przynajmniej dwie, trzy nazwy z tej listy.
    Byłem pewien, że nic poza Grungem, Punkiem czy Hardcorem nie wyjdzie ze Seattle. Ogromne więc było me zdziwienie, gdy usłyszałem Moraine. Zespół ten nie ma nic wspólnego muzycznie z wielkimi zespołami z tego miasta. Ma natomiast mnóstwo do zaoferowania fanom King Crimson i Mahavishnu Orchestra.

    Manifest Density jest albumem którego nie da się rozpatrywać utwór po utworze. Po prostu nie ma to sensu. Jeśli gra się instrumentalny jazz rock/fusion jest to dość skomplikowane zadanie. Postaram się jednak jak najpełniej przybliżyć Wam to, co się dzieje na tym albumie.
    Zespół prezentuje się nam w dość ciekawym i oryginalnym składzie. Gitara, bas, perkusja, wiolonczela i skrzypce. Jest to dość rzadko spotykane zestawienie - klasyczny skład plus dwa instrumenty smyczkowe. Musiało być bardzo ciężko nagrać ten album. Samo strojenie musiało zająć dużo czasu, a płyta została nagrana w dwa dni! Dołóżmy do tego fakt, że jest to 11 bardzo skomplikowanych utworów, i mamy kandydata do rekordu świata.
    Jak już wspomniałem wcześniej, na albumie dominują wpływu King Crimson z okresu Larks Tongue In Aspic oraz Mahavishnu Orchestra z Birds Of Fire. Złoty środek polega tu na tym, że raz mamy odchylenia w stronę Karmazynowego Króla, jak na przykład w otwierającym album Save The Yuppie Breeding Grounds, a raz w kierunku Orkiestry - partie gitarowe w Nacho Sunset swym ciepłym brzmieniem przypominają rewelacyjne zagrywki z jakich słynie John McLaughlin, a numer Kuru to już wypisz wymaluj Mahavishnu. Jest on tak wiernym naśladowcą, że mógłby być regularną kompozycją Orkiestry. W dobie zalewającego nas zewsząd prog metalu i neo proga jest to bardzo odświeżające spojrzenie na rock progresywny.
    Moraine jednak pomimo poważnej muzyki ma duży dystans do swej twórczości, zapożyczony niewątpliwie od Franka Zappy. Widać to po tytułach które w połączeniu z dźwiękami przyprawiają mnie o duży uśmiech:) Spróbujcie się nie zaśmiać, gdy słyszycie smutne dźwięki dobiegające z głośników, rzucacie okiem na tytuł, a tu się okazuje, że słuchacie właśnie numeru $9 Pay-per-View Lifetime TV Movie . Takich smaczków jest tu znacznie więcej. Save The Yuppie Breeding Ground, Nacho Sunset, Revenge Grandmother& do wyboru, do koloru. Zabawne, a nie tak obrzydliwe jak Hot As A Docker's Arm Pit które zaserwowało nam swojego czasu Budgie.
    Podoba mi się również to, że zespół nie zapomina o melodii - gitarowo smykowy motyw z utworu tytułowego lub początek Uncle Tang's Cabinet of Dr. Caligari są tu dobrymi przykładami. Albo taki Disillusioned Avatar, który nabiera Doorsowego klimatu dzięki partiom gitary. Dobra melodia to nic wstydliwego.
    Muzycy deklarują także swoje inspiracje awangardą pokroju Art Zoyd, ale ja aż tak bardzo tego nie słyszę na tym albumie. Może to i dobrze. Za to jest mocno słyszalna w wielu momentach muzyka wschodu (choćby solo gitarowe w pierwszej kompozycji), co zbliża czasami twórczość Moraine do krautrocka.

    Świetna jest to płyta. Może trochę mało oryginalna, ale przy takim natłoku niczym nie wyróżniających się wydawnictw klasyfikowanych jako rock progresywny, ten album jawi mi się prawdziwą perełką. Zachęcam wszystkich do zapoznania się z Moraine, i dać się zaskoczyć, ze Seattle to jednak nie tylko Grunge.

    Brakuje już tylko małego kroczku do wybitności.

    4,5/5

    Rafał Ziemba piątek, 11, grudzień 2009 16:16 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.