Metamorphic Rock

Oceń ten artykuł
(1 Głos)
(2011, album koncertowy)

1. Irreducible Complexity (3:39)
2. Manifest Density (3:45)
3. Save The Yuppie Breeding Grounds (4:02)
4. Disillusioned Avatar/Dub Interlude/Ephebus Amoebus (10:25)
5. Disoriental Suite (11:46)
A. Bagua
B. Kan Hai De Re Zi
C. Views From Chicheng Precipice
6. Kuru (4:31)
7. The Okanogan Lobe (7:36)
8. Uncle Tang's Cabinet Of Dr. Caligari (3:44)
9. Blues For A Bruised Planet (4:35)
10. Waylaid (5:31)
11. Middlebräu (9:09)

   Czas całkowity: 68:42

Denis Rea: guitars
Alicia DeJoie: violin
James DeJoie: saxophones, flutes and effects
Kevin Millard: bass
Stephen Cavit: drums

1 komentarz

  • Paweł Tryba

    Przy okazji recenzowania tej płyty uświadomiłem sobie bezmiar własnej hipokryzji. Ilekroć bowiem koledzy z redakcji wybierają się na regularnie koncertujący w Polsce włoski band grający muzykę z cyklu co-by-było-gdyby-Peter-Gabriel-nie-dał-nogi-z-Genesis niżej podpisany pogardliwie wydyma wargi i rzuca oskarżeniami o plagiat. Ale kiedy przychodzi do słuchania jakiejś grupy poddającej recyklingowi dorobek King Crimson, zawsze wypowiem jakieś ciepłe zdanko w stylu: kiedy ostatnio słuchaliście nowego KC? (tegoroczny KC ProjeKCt to jednak inna bajka - ot, Fripp zrobił grzeczność Jakko Jakszykowi, który nigdy się nie załapał do składu Króla, a tak bardzo chciał, a przy okazji fajna płytka z tego wyszła). Kolejnym dowodem na moją obłudę będą kolejne akapity, w których z grubsza opiszę dlaczego tak mi się podoba zespół Moraine.

    Nie miałem okazji słuchać debiutu zespołu, albumu Manifest Density, ale Rafał Ziemba się nad nim rozpływał. Chyba rozumiem dlaczego. Są zespoły, które grają kompozycje. Wszystko sobie ułożyły na próbach, dopieściły brzmienie i pozwalają sobie na niewielki tylko zakres swobody w odgrywaniu utworów. Są też takie, które grają muzykę. Kompozycja - oczywiście - rzecz ważna, ale musi być żywa interakcja między muzykami, zaskoczenia, improwizacje. Im jestem starszy tym bardziej doceniam to drugie podejście. A tak właśnie gra Moraine. Metamorphic Rock to koncertówka. A album live to - przynajmniej dla mnie - zawsze najważniejszy dla zespołu sprawdzian umiejętności i scenicznej charyzmy. Kwintet ze Seattle okazuje się porywającą koncertową machiną. Co więcej - serwuje nam zapis jednego występu, żadne tam the best of z całej trasy. Od początku do końca mamy do czynienia z rejestracją poczynań Moraine w trakcie zeszłorocznego NEARfest - impreza to prestiżowa, samo więc wpuszczenie grupy na tamtejszą scenę świadczy o jej klasie.

    Co dostajemy? Prawie siedemdziesiąt minut odjazdu, w którym jazzowa finezja miesza się z rockowym uderzeniem, a całości sznytu dodają saksofon i skrzypce. Jak już wspomniałem jest w muzyce Moraine dobrze słyszalna i niespecjalnie nawet ukrywana fascynacja King Crimson, ale też skrzypcom Alicii DeJoie bliżej do szkoły Jerry'ego Goodmana niż Davida Crossa, a i obfite okraszenie całości orientalizmami przywodzi na myśl Mahavishnu Orchestra (najwyraźniej słychać to w Disoriental Suite). W ogóle zresztą skrzypce i saksofon, a czasem flet, Jamesa De Joie (rodzeństwo? małżeństwo?) są w utworach Moraine głównym nośnikiem melodii. Czasem agresywnych i transowych (zaserwowane na wejście, zdominowane przez saks Irreducible Complexity), innym razem dość delikatnych (Manifest Density). Niekiedy instrumenty przepuszczone są przez mocno zniekształcające ich brzmienie efekty, jak choćby w podszytym rytmiką reggae Dub Interlude. Ale żeby nie było, że nie doceniam innych członków kapeli. Gitara Denisa Reii świetnie uzupełnia fakturę brzmieniową, a sekcja nieźle się męczy, żeby dać całości rytmiczny kręgosłup. Muzyka Moraine żyje, buzuje i kipi. Tematy przewodnie stanowią tylko pretekst do niespodziewanych wycieczek w inne rejony, improwizacji niekiedy ocierającej się o - wciąż jeszcze będącą pod kontrolą wykonawców - kakofonię. Nie wiem czy i ile poprawiono w studiu. Jeśli nic albo niewiele - to biję pokłony.

    Może i stosuję podwójne standardy ocen w zależności od tego kto z kogo zrzyna. Jeśli mam być jednak szczery - zwisa mi to. Przynajmniej do momentu, gdy istnieją takie kapele jak Moraine. W ich gęsty, zadzierżysty jazz-rock można się wgłębiać godzinami bez ryzyka znudzenia. Mocna czwórka się należy! Ta Morena bez wątpienia jest czołowa!

    P.S. Recenzja ta jest moją bardzo subiektywną oceną. Żeby jednak oddać sprawiedliwość innym gustom, pozwolę sobie przytoczyć także opinię jej przeciwnika. Po dwóch minutach słuchania mój kolega stwierdził, że brzmi toto jak Michał Urbaniak, po dziesięciu zapytał jakimi chemikaliami wspomagali się muzycy, a po dwudziestu - powiedział żebym wyłączył tę Warszawską Jesień. Norbert, stary, wybacz. Więcej już nie będę puszczał jazz-rocka w pracy, obiecuję!

    Paweł Tryba piątek, 30, grudzień 2011 22:59 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Recenzje Jazz-Rock / Fusion

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.