Czy one ranią?? Tak, te utwory, jakby parafrazując tytuł płyty – ranią. Ranią ucho, kieszeń i półkę kolekcjonera. Poprzedni pomysł zrobienia misz-maszu został udoskonalony i zrobiono jeszcze większy miszung.
Collins już tylko w dwóch utworach, gitarzysta też w nie wszystkich, wchodzą utwory wokalne – maszkarony. Dwa składy zrobiły składankę przypadkowych kawałków, którą ktoś wydał licząc na sukcesy z dawnych lat. Ale to nie był sukces. To był gwóźdź do trumny.
Krótkie kawałki, mało fragmentów instrumentalnych, ot taki jazz-rock popowy. Płyta wydana wyraźnie dla pieniędzy a nie z artystycznej potrzeby wypowiedzi. Tu nie ma artystów, tu są wykonawcy bez polotu, bez jaj, bez werwy. Szkoda. A mogło być tak pięknie, choć są fragmenty, które jeszcze gdzieś w oddali brzmią jak stary, dawny, dobry Brand X. Ale to bardzo stara melodia…